Kilka miesięcy temu napisałem swoje spostrzeżenia na temat pracy z domu, zaznaczając, że nie wiem jak to jest, kiedy pojawi się dziecko :) Co prawda w komentarzach pisaliście jak to u was wygląda i że się da, ja nie byłem się w stanie absolutnie do tego odnieść.

Teraz, po 2 tygodniach pracy z domu z małym dzieckiem, sądzę, że jestem wstanie podać kilka powodów, dlaczego, zdecydowałem się na przesiadkę do biura.

To co jest najważniejsze, to, absolutnie zgadzam się z waszymi komentarzami! Pracować z małym dzieckiem, które płacze bo chce jeść a następnie płaczę bo po prostu ma na to ochotę, a potem płacze bo pielucha pełna i tak w kółko, da się nawet bez osobnego pokoju!

Okej, to tyle na temat, że się da. Teraz, dlaczego ja zdecydowałem się przenieść?

Ta mała latorośl, która tak ładnie krzyczy i domaga się uwagi, jest do zignorowania, wymaga to trochę więcej pracy, słuchawek i ciężkiej muzyki ale jest to do wykonania. Nie ma znaczenia czy bobas znajduje się 2 metry od nas, czy akurat w sypialni. To co było ważne, to znalezienie miejsca w którym przez cały dzień będę mógł siedzieć i pracować i nie będę z niego „przestawiany”.

U mnie tym miejscem okazała się salono-kychnia – nawet się cieszyłem bo po kawę zamiast 15 kroków mam 3 :) Jednak jest to miejsce takie, że cały czas coś się w nim dzieje. A to pranie jest wywieszane, zdejmowane, prasowane, a to mała jest karmiona, a to teściowa/siostra/tata przyszła/edł odciążyć żonę, a to nagle ktoś się pyta czy wszystko w porządku bo mina moja wygląda na wkurzoną/rozdrażnioną. To wszystko jest do przełknięcia, da się tak zabarykadować mentalnie, że to aż tak bardzo nie przeszkadza. Oczywiście o flow można zapomnieć, albo nawet można go uzyskać ale to nas będzie kosztowało tyle pracy, że lepiej chyba go nie osiągać. Przynajmniej w moim przypadku.

To co spowodowało, że stwierdziłem, że nie dam rady, to nie to wszystko co opisałem powyżej, ale to jak moja żona wyglądała, jak bardzo była zmęczona, jak bardzo się starała robić wszystko tak by mi nie przeszkodzić (to ją wykańczało, widziałem jak otwiera usta by zadać pytanie by przerwać bo sobie przypomniała „do not disturb”). Widok jej tak zrąbanej, powodował, że ja przestawałem pracować i zaczynałem jej pomagać w obowiązkach, chciałem z nią porozmawiać, pokazać, że walenie talerzami jest spoko – dam radę to przeżyć. Co powodowało, że odchodziłem od pracy.

Do tego, ta mała… oj tak, co tam płacze, ale jak się tak na Ciebie patrzy (już śledzi wzrokiem), przypadkiem, nie specjalnie i nie powtarzalnie się uśmiechnie, a następnie kwęknie… jak tu nie podejść i nie zagadać? Jak to nie chcieć jej wziąć na ręce? :)

To wszystko powodowało, że mimo moich sztywnych postanowień – praca oddo, nie byłem wstanie tego wykonać. Praca była od, ale nigdy nie kończyła się do, ze względu na to, że trzeba było nadrabiać ten czas w którym pomogło się z praniem, ponosiło mała by żona mogła wziąć dłuższy prysznic czy po prostu odciążyło w jakiejś czynności.

Także uważam, że to, że ja jestem w domu, powoduje to, że pewnych rzeczy nie da się zorganizować – bo mimo wszystko zawsze można na mnie liczyć. To tak jak z nauką języka – nauka w grupie polskiej jest o tyle trudna, że zawsze można powiedzieć polskie słowo i ktoś podpowie albo każdy zrozumie. Spróbujcie to zrobić będą w kraju w którym po polsku nikt kompletnie nic nie rozumie. Zaczynacie nie tylko dopierać inne słowa by wyrazić to co chcecie, ale także, znajdujecie rozwiązania na te słowa, których nie potraficie powiedzieć – jakiś słownik podręczny, próba opisania tego słowa innymi aż ktoś powie to słowo o które nam chodziło.

Dzięki moim przenosinom, sądzę, że uda nam się wyregulować trochę nasz dzień – bo teraz to jest wolna amerykanka ;) To że mam tą godzinną przerwę którą poświęcałem na dokształcanie czy sport, teraz mogę poświęcić zabraniu małej na spacer (biuro mam 500m od domu), także wychodząc z biura, kończę pracę – nie mam dostępu do sieci firmowej z innego miejsca. Więc ja też mogę w pełni oddać się małej czy odpocząć od pracy.

Wiem, że niektórym to nie jest potrzebne, są w stanie pracować z małym dzieckiem i z całym tym bajzlem powiązanym. Jednak dla nas, mojej żony i mnie, lepiej będzie jak jednak się przeniosę – nie licząc, że samo przebywanie w domu 24h/7 z tą samą osobą w domu powoduje, że z niewiadomych powodów można sobie naskoczyć do gardła, bo „widelec jest krzywo odłożony”.

W tym momencie także twierdzę, że mając nawet osobny pokój i tak bym się przeniósł do biura. Może dopiero jak bobas podrośnie zastanowię się nad tym by wrócić do domu. Dlaczego? Dla tego, że dzień będzie trochę inaczej zorganizowany – zerówka, niania, przedszkole. Założę się, że da się tak ułożyć godziny pracy by mi to wszystko dopasowało, gorzej jednak będzie z decyzją czy warto przenosić komputer do domu… ale na to mam jeszcze kilka lat by się zastanowić :)

A ja kto u was wyglądało z dziećmi? Mieliście takie same problemy? Inne? Jak sobie z nimi radziliście? Wiem, że na pewno wśród czytelników jest kilka osób które tą ścieżkę przechodziły :) Podzielcie się swoimi spostrzeżeniami, dzięki :)

PS.: ciekawe czy po 2 tygodniach napiszę: dlaczego wróciłem do domu pracować ;)

5 KOMENTARZE

  1. Też byłem długo zwolennikiem pracy w domu dopóki mój synek trochę nie podrósł. Miałem długo swój pokój do pracy , ale synek jakoś nie mógł zrozumieć że tata musi popracować . I niestety nie rozumiał że jak popracuję 8 godzin z przerwami co 15 min na ogarnięcie małego żeby nie wyłączał listwy pod biurkiem i żeby nie zrobił sobie krzywdy w ten czy inny sposób to nie to samo co pracować 8 godzin bez przerwy nawet nadrabijąc ten czas w którym nie pracowałem. Trzeba było wyskoczyć do sklepu pomóc w praniu i wiadomo takie małe rzeczy trochę wytrącają z flow. Muszę przyznać, że niestety w biurze jestem bardziej produktywny w obecnej sytuacji :)

  2. Ja od narodzin córki (2 lata) pracuję z domu. I bez dedykowanego miejsca, w którym nikt mi nie przeszkadza, nie byłoby to możliwe.
    Taki berbeć jak u ciebie to jeszcze pół biedy – popłacze, popłacze i można go słuchawkami go zagłuszyć. Ale jak się dziecko zrobi choć trochę mobilne – to nie ma wyjścia, ono nie może mieć do “pracującego” dostępu.
    Ja miałem kiedyś swój pokój biurowy. Kiedyś – czyli ponad 2 lata temu:). Teraz jest to pokój dziecięcy, a ja mam biurko z monitorami wciśnięte w kąt w salonie. Dzieckiem w dzień zajmuje się niania i mamy taki deal, że one nie wychodzą z pokoju córki. A na większość dnia w ogóle wybywają z domu. Gdybym musiał programować z córką u boku to nic bym nie zrobił, bo… “Monia chce pracować! Monia zarobi pieniążki i kupi bluzeczkę w sklepie! Tatuuusiu tatuusiuuu Maciuuusiuuu, chodź do Moniiisii!” :)

  3. ja pracuję w domu odkąd mój synek skończył rok, a teraz ma 4 lata. Ogólnie jest ok… Bo go nie ma w domu :) Dzieciak idzie do przedszkola, siedzi tam do ok 14 – 14:30. Odbieram go z przedszkola, a potem już tylko nim się zajmuję prawie do wieczora (na rowerach razem jeździmy, etc.). Faktycznie ciężko coś zrobić po pracy, ale w pracy przy takim układzie nie ma problemu.

  4. Póki Tomek był mały (czytaj niemobilny) to jeszcze było możliwe zrobienie czegokolwiek choć już od dłuższego czasu potrafi skutecznie rozproszyć (i nie mam tu na myśli płaczu – odizolowywanie się słuchawkami dla mnie nie działa a pokój w którym miałem kiedyś swój kącik został zamieniony na pokój dziecięcy). Teraz gdy biega po całym domu i sam już zaczyna iPada obsługiwać nie ma opcji pracy gdy jest w pobliżu – wiadomo przecież że zabawki taty są najfajniejsze ;)
    Teraz pracuję w naszym przyszłym domu (zobaczymy jak to dalej będzie bo wkrótce remont tam zaczynamy – chyba się przeproszę z słuchawkami) gdzie mam osobny pokój na piętrze. Na razie jest dobrze – Tomek bawi się głównie w ogrodzie i na parterze, jak przychodzi na chwile to nie sam i nie co chwile. Zobaczymy co będzie jak podrośnie na tyle że będzie sam w stanie po schodach śmigać (pewnie już by dał radę jakby my pozwolić – przynajmniej na górę) i klamki drzwi dosięgnąć.

Comments are closed.