Od kiedy uprawiam sport, zawsze widzę ten sam schemat działania wśród ludzi, którzy zaczynają swoją przygodę jak i tych, którzy wracają do sportu po krótkim/dłuższym okresie rekonwalescencji/nieobecności. I to tyczy wszystkich, mnie też. Bardzo rzadko trafiają się ludzie, którzy tego schematu nie powtarzają – im osobiście bardzo, ale to bardzo zazdroszczę. Jednak większość z nas podpada pod tak zwane porywanie się z motyką na słońce.
Jak zaczynałem swoją przygodę z crossfitem, to zacząłem go uprawiać zaraz po tym jak skończyły mi się treningi personalne na siłowni. Zasada była bardzo podobna co do CF, trener ustawiał mi zestaw ćwiczeń pod dany cel. Takie programowanie. Intensywność też była duża. Albo tak mi się wydawało. Pierwszy dzień na CF i okazało się jaka ze mnie dupa jest. To zły ciężar, to złe rozplanowanie, to próba pokazania jaki to ja jestem… Słabe to. Ale tak było.
Potem przez rok obserwowałem każdego kto zaczynał zabawę z CF… co ja mam 15kg robić? Przecież spokojnie 40 dam radę… jako to plastikową sztangą mam to robić? Ja tego nie zrobię? Widać ten w***w na twarzach ćwiczących, widać zawód w oczach, przyszedłem zapłaciłem i kurna jeszcze mówią bym nie robił tego ciężarem tylko się obijał plastikiem. Beznadzieja!
To samo zdarza się w bieganiu i w jakimkolwiek innym sporcie. Pierwszy bieg? Idzie dobrze te pierwsze 5km? To do 10km dobić przecież łatwo. Co ja nie zrobię 1000 skoków na skakance? Przecież to nic takiego. Problem z kolanem rozwiązany, więc te 60kg na sztandze to będzie idealnie…
Wiecie już co się dzieje za każdym razem? Można to sobie wyobrazić? Zdychanie, zadyszki, zakwasy, bóle, odnowienie kontuzji, nowa kontuzja, zniechęcenie, poddanie się. Jak i wiele wiele innych problemów które mogą z tego powodu nastąpić. Najgorszy jest taki, że zaniechamy ćwiczenia na dobre parę lat jak nie dłużej. Czy to przez odnowienie kontuzji albo starą kontuzję, albo po prostu zniechęcenie się bo wysiłek był zbyt duży, albo nasz pseudo duma została urażona.
To jest najgorsze co możemy zrobić. A mimo to zawsze to robimy. Nie tylko w sporcie, ale także w życiu codziennym jak i w pracy. Bierzemy na siebie za dużo, chcemy robić za dużo. Sądzimy, że jesteśmy wstanie wszystko udźwignąć. Nic bardziej mylnego. Wypalamy się, zniechęcamy, zaniedbujemy rzeczy które niby mamy zrobić, przez co nasze samopoczucie jest coraz gorsze. Zaczynamy się dołować. Nic nie osiągamy, a tyle czasu na coś poświęcamy, do tego tak fatalnie się czujemy. Zaczyna na tym także cierpieć nasza rodzina, nasi znajomi. A próba potem walki nawet o jeden pomysł/jedną rzecz jak tak ciężka, że bardzo często się poddajemy nie próbując.
Dlatego tak ważne nie tylko w sporcie, ale także w naszym życiu by nie porywać się z motyką na słońce. Ustalić cel, zaplanować drogę do niego, krokami. A potem koncertować się nad poszczególnym krokiem, a nie na kroku który doprowadzi nas ostatecznie do celu. Zanim zrobimy martwy ciąg z 200kg, zróbmy go 100, potem 120, potem 140 itd. Zanim napiszemy portal dla 10 000 użytkowników, napiszmy chociaż jedną stronę internetową. Zanim wydamy książkę, napiszmy parę set różnych stron tekstu.
Ułatwmy sobie życie. Koncentrujmy się na kilku rzeczach na raz. Nie bierzmy za dużo na barki. Cieszmy się małymi sukcesami. I powoli dążmy do celu. Mierzmy siły na zamiary.
Zapewne chodziło Ci o “mierz zamiary według sił” a nie “mierz siły na zamiary”. To pierwsze oznacza właśnie nieporywanie się z motyką na słońce, drugie – przeciwnie. A tu, link do Bralczyka ;) http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Mierz-sily-na-zamiary;1659.html
Długo siedziałem i się zastanawiałem zanim dałem ten konkretny tytuł i takie konkretne podsumowanie. Też trafiłem na Bralczyka. I zgadzam się z nim, że to nie to samo co porywanie się z motykom na słońce. I chodzi mi o to by stawiać ambitne cele, i siła się na nie znajdzie, ale mądrze je stawiać. Ambitny to nie motyka na słońce. Więc tutaj w kontekście w którym pisałem jak najbardziej. Ludzie bardzo często mylą ambitny cel z głupotą, albo celem nierealnym w danej chwili. Ambitny cel to taki, który jesteś wstanie osiągnąć ale nie jest on łatwy, czyli dziś tego nie zrobisz, za rok dwa? tak. Jak zaczynasz biegać to i może przebiegniesz 10km, ale cena za to będzie taka, że przez następne 2 miesiące nie wyjdziesz z domu. Nie jest to ambitny cel dla początkującego na pierwszy raz. Jest to zły cel, źle określony. Pół biedy, znam osoby które by po takim biegu trafiły na stół operacyjny.
Więc nie, nie chodziło mi o dopasowuj cele do sił, czy też ładnie mówiąc “mierz zamiary według sił”.
“Koncentrujmy się na kilku rzeczach na raz. Nie bierzmy za dużo na barki.”
Czy to się trochę nie wyklucza?
Ale moim zdaniem fajnie – ja tam lubię mieć co roku kilka celów i dążyć do nich. Zawsze też do tego co zaplanowałem dochodza rzeczy nie planowane (ok 50% rocznych celów). A pod koniec roku podsumowanko.
Nie, kilka rzeczy i za dużo się nie wyklucza. Chyba, że Twoje personalne odczucie jest: 2 rzeczy to za dużo.
A co do rocznych celów to chyba w ogóle temat na osobne posty :)
Comments are closed.