Dziwny tytuł artykułu, ale nie potrafię tego inaczej nazwać niż uzależnieniem. Nie jest uzależnienie od pracy jako takiej. Praca mnie mało interesuje, chociaż? Uzależniony jestem od tego ile mam na głowie w danej chwili. Daje mi to poczucie tego, że trzeba się ogarnąć, daje kopa by zmotywować się i zrobić to co mam na głowie, ale ma to swoje złe strony. Nawet sporo.

Dosłownie kilka dni temu skończył mi się okres zapierniczu, w końcu mogę usiąść i się odprężyć. Nawet udało się obejrzeć film! Co jest już Wow bo na to nie miałem chwili od kilku miesięcy. W końcu da się odpocząć i naładować baterie na kolejne miesiące. Prawda? Nie, bo następnego dnia po obejrzeniu filmu wziąłem na siebie dwa duże projekty w czymś czego nigdy wcześniej nie robiłem. Do tego projekty z określoną datą końca. Ogólnie, zakopałem się po uszy na kolejne dwa miesiące minimum. I jestem na siebie wkurzony. Mimo że sam tego chciałem.

Przez najbliższe dwa miesiące nie mogę już nic na siebie wziąć bo by zrobić to co mam i tak potrzebuje doby dłuższej niż 19h. Z jednej strony sam tego chciałem. W końcu to daje mi poczucie że trzeba się ogarnąć i to naprawdę zrobić, i wiem że się ze wszystkim wyrobie. Kosztem wychodzenia na dwór, kosztem snu, kosztem weeekendów z rodzina ale się wyrobie. Tylko po co? By spłacić kredy szybciej? By zebrać pieniądze na remont mieszkania? By moc wyjechać na lepsze dłuższe wakacje które może kiedyś się uda zorganizować?

Im częściej mi się zdarza taka sytuacja tym gorzej się czuję z podjęta decyzja, a to znaczy, ze robię coś niezgodnego z tym co chciałbym robić. Ale mimo wszystko to robię, czemu? Po co? Przychodzi mi jedna myśl: by mieć wytłumaczenie dlaczego nie robię rzeczy ważnych dla mnie. Jest to zarazem smutne i prawdziwie. Patrząc z perspektywy czasu zawsze kiedy byłem zawalony po uszy to właśnie dlatego że miałem coś zrobić, coś dla siebie, coś zgodnego z tym co chcę robić. Same napisanie już tego paragrafu powoduje że mam ochotę coś rozwalić.

Czemu, po tylu latach wciąż to sobie robię? To jest uzależnienie, ale jakie, od pracy? Sam nie wiem, ale jakoś mi to nie pasuje. Bo mnie raczej chodzi o to by mieć zapchany kalendarz, gdyż wtedy jestem wstanie określić priorytety i z motywować się do pracy. Ale wtedy nie robię rzeczy ważnych. Więc ja to nazywam uzależnieniem od presji czasu. I już podjąłem decyzję której będę się trzymał, a to znaczy, że jakoś pewnie o niej w ciągu 3 miesięcy napiszę (po 2 miesiące jestem wyjęty z życia).

A wy macie podobnie? Też bierzecie za dużo tylko po to by było?  Czy raczej mądrzej podchodzicie do sprawy? Jak sądzicie co powinienem przeczytać by może sobie jakoś pomoc? Albo jak byście wy nazwalibyście uzależnienie?

9 KOMENTARZE

  1. Do tego co napisał Piotrek dodam tylko, że za jakiś czas też zmniejszy Ci się fizyczna możliwość działania w takim trybie. Wyprostujesz się :). Ogólnie – rozumiem podejście, też tak miałem – nie warto.

    • mowisz? :) dawno mnie nie widziales :) juz mi ludzie na ulicy mowia ze zle wygladam ;)

      ale tak, widze ze nie warto :(

  2. Dzięki za ten krótki wpis, uświadomiłeś mi jaki mam wielki problem w życiu. Teraz zrozumiałem to dlaczego tak a nie inaczej postrzegam rzeczywistość. U mnie nazwałbym to pracoholizmem.

    • u mnie to nie jest pracoholizm. W sensie, tak to przynajmniej odbieram, bo potrafie sie kompletnie wylaczyc, do tego stopnia ze nawet przez 2-3 tygodnie nie sprawdze maili ani nie zrobie nic zwiazanego z praca. zas jak juz pracuje, to musze miec natlok :/

  3. Zabawa z dzieckiem, muzyka, książki, sport, rozwój własny – to są rzeczy które lubię robić. Musze pracować, by na nie zarobić (wszystko kosztuje), ale szkoda mi czasu na pracę poza godzinami (blog, konferencje, rozwój i nauka to nie praca). Dlatego ja od dawna odpuszczam i daję sobie na wstrzymanie. CZAS – ten mój własny czas jest najbardziej cenny.

  4. Wygląda na to, że nie potrzebujesz żadnej literatury, bo sam już sobie wszystko dokładnie zdiagnozowałeś. Jesteś pewien, że nie ma żadnego w miarę godnego sposobu wycofania się chociaż z jednego z tych nowych projektów?

    Na przyszłość już wiesz, żeby nie brać na siebie za dużo, ale taka wiedza często pozostaje tylko na poziomie teorii – wiem z własnego doświadczenia. Może dobra byłaby zasada, że przy wchodzeniu w jakiś projekt zawsze dajesz sobie jakiś bufor czasowy, żeby podjąć świadomą decyzję. Na przykład 24h, żeby można było się “przespać z problemem”. To trochę podobne do głównej porady nt. unikania impulsywnych zakupów – tam zawsze radzą, żeby odczekać i zobaczyć czy po jakimś czasie nadal chcesz to sobie kupić. Podobnie chyba można podejść do wydawania swojego czasu, w końcu jest cenniejszy niż pieniądze.

    Po tym założonym czasie na podjęcie decyzji możesz sobie zrobić test Biegała (https://twitter.com/Biegal) – if it’s not “hell yeah” then it is “no”

Comments are closed.