Braliście kiedykolwiek udział w wyścigu? Zawodach sportowych (zespołowych jak i w pojedynkę)? Jak tak, to znacie pojęcie rywalizacji dość dobrze. Rozróżniacie dobrą, zdrową rywalizację od tej negatywnej, wpływającej źle na nas/nasz zespół w dłuższym przedziale czasu. Jeżeli tak to możesz przeskoczyć jeden akapit i zacząć czytać od trzeciego.
Na samym początku chcę zaznaczyć, nie piszę o rywalizacji negatywnej, której motorem są fałszywe motywy. Dla której liczy się tylko i wyłącznie zwycięstwo nie ważne w jaki sposób – czy to przez walkower, czy też przez nieczyste zagrania z naszej strony, czy też po prostu kupienia sobie miejsca. Mowa o zdrowej rywalizacji, której celem oczywiście jest wygrana, ale już nie za wszelką cenę. Są jeszcze dodatkowe atuty zdrowej rywalizacji, ale o nich już w następnych akapitach.
Jednym z podstawowych atutów zdrowej rywalizacji jest wzajemna motywacja stania się jeszcze lepszym. Przy zdrowej my staramy się być lepsi, przy niezdrowej, negatywnej staramy się spowodować by przeciwnik był w gorszym staniem niż my. Zdrowa rywalizacja jest też jednym z najlepszych możliwych motywatorów dostępnych na świecie. Jak nie największym – przynajmniej zawsze on wystąpi – w różnej formie, ale wystąpi: nie będzie nikt zarządzał moim czasem nigdy, od tego jestem ja, czy też będę miał więcej czegoś niż ktoś albo dam radę i wyprzedzę go za rok czy też mamy konkurencję wszędzie, co nasz produkt powinien posiadać lub jakie rzeczy powinny być w okół niebo byśmy wygrali. Tego jest dużo każdy z nas może na pewno znaleźć wiele przykładów w swoim życiu. I za każdym razem jak spojrzymy otrzymujemy coś w zamian – albo lepszy produkt, albo lepsze zdrowie, albo satysfakcję i radość. Same plusy :)
W życiu jednak rywalizacja może rozkładać się na wiele lat – od podjęcia decyzji, że nigdy nie będę pracował dla kogoś innego tylko ktoś będzie pracował dla mnie może minąć nawet kilka lat. W sporcie jednak widać to dużo szybciej. Zarówno rezultaty jak i efekty zdrowej rywalizacji. Czasami jednak oczywiście też mogą trwać one latami. Ale są też rywalizacja na krótkich zajęciach. Tak jak na hackatonach. W krótkim przedziale czasu nie tylko poznajemy fajnych ludzi, dobrze się bawimy to jeszcze mamy szansę zrobić coś co się może innym przydać.
Czasami rywalizacja wcale nie jest planowana, ale jest ona nakręcana przez innych. Tak naprawdę samo nakręcające się koło, perpetuum mobile. Ja zaczynam Cindy (20 min, ile rund damy radę: 5 podciągnięć, 10 pompek, 15 przysiadów) i chcę odpocząć przy 2-3 rundzie, ale nikt inny nie odpoczywa, więc robię dalej, ktoś inny chce odpocząć, ale patrzy, reszta robi to on też będzie dalej robił. I tak w kółko aż wszyscy padną albo skończy się czas. Pod koniec okazuje się, że zrobiliśmy 2-3 rundy więcej niż sądziliśmy, że jesteśmy wstanie. W 20 minut i już jest rezultat. Jeżeli zaś połączymy w kropki wszystkie nasze treningi to nagle się okazuje, że zawsze gdzieś jest ta osoba, którą chcemy pokonać lub dorównać. Jest ot nasza chicha walka o bycie lepszym. To właśnie daje nam siły na te dodatkowe 5min ćwiczeń czy też 2 rundy więcej.
Rywalizacja jest wszędzie, czy to w sporcie czy to w życiu. Ważne by była ona pozytywna. Wtedy wszyscy się rozwijamy. Pozytywnie rozwijamy. Bez tego, postępu nie będzie. Albo przynajmniej tak mi się wydaje.
Niestety jako “społeczeństwo” jesteśmy uczeni, że każda rywalizacja to wykorzystywanie i to zjawisko ma negatywne zabarwienie. Aczkolwiek największe zadanie to rywalizacja z własną głową – to jest największy stoper. My ludzie jesteśmy sprzecznością. Tak jak w naturze (fizyce), wszystko dąży do jak najmniejszego zużywania energii (prąd płynie po obwodzie z najmniejszą rezystancją) tak człowiek ma “zakodowane” lenistwo. Z drugiej strony najlepsze rzeczy wychodzą, kiedy się właśnie podejmuje decyzje trudne. Generalnie to osiąganie najlepszego zdarza się wtedy kiedy łamie nas paniczny strach. Wtedy jest czas na “action” :-)
true, starch dodaje skrzydel lepiej niz redbull :)
Comments are closed.