Od dłuższego czasu w firmie jestem niechcianym (z mojej strony) świadkiem rozmów rodzic – dziecko. Są to zawsze rozmowy telefoniczne, które ja odbieram jako ostrzał, przerywany czasami by przedyskutować kolejne manewry wojskowe. Ostrzał ten w 80% jest powiązany ze szkołą i ocenami: co dziś dostałeś? Jak to nic? 5? Naprawdę? Ile tych 5 było? Aaa czyli nie byłeś jedyny. 4 dostałeś a reszta 5? Widzisz, mówiłam Ci ucz się więcej, tak to byś miał 5 a masz jedynie 4.

Boom boom boom, jak bomby słowa spadają na biednego 2-go lub 3-cio klasistę i jego starszą siostrę. Na początku myślałem, że może ja coś źle rozumiem, ale ostatnio usłyszałem, że dla nich (rodziców) liczy się tylko 5, i jak dziecko ma 4 to trzeba to poprawić.

Może nie mam jeszcze dzieci w szkole i nie wiem jak będę reagował, ale mam wrażenie, że wiem jakiego typu ludzi takie coś wypluwa potem na świat. Ludzi, dla których nie liczy się wiedza, a jedynie liczba nagród którymi mogą się pochwalić. Gdyż tylko to powoduje, że czują się docenieni.

Tacy ludzie, mają kłopot z podjęciem wyzwania i walki kiedy będzie taka potrzebna. Szybciej zrezygnują z tego by coś osiągnąć twierdząc, że się do tego nie nadają. Jak i szybciej poddadzą się kiedy będzie trzeba pracować nad rozwiązaniem jakiegoś problemu. Będzie im brakowało wytrwałości a do tego też akceptacji i uznania.

Nie jest to nic czego nie da się nauczyć później, jednak nakład pracy włożony w to by zmienić swoje nastawienie jak i sposób podchodzenia do problemów, jest wprost proporcjonalny do tego jak duży nacisk rodzice kładą na to, że liczy się tylko 5. A tak naprawdę wystarczy tylko i wyłącznie by rodzice doceniali proces dochodzenia do wiedzy, a nie ocenę. Ocena to tylko i wyłącznie miły dodatek do naszej ciężkiej pracy i nie powinna on być wykorzystywana do porównywania dziecka z innymi przez rodziców. To nie to, że ktoś dostał 4 a jego kolega 5 jest ważne, ważne jest to, jak ciężko nasze dziecko pracowało i uczyło się. A to że dostało 4? Bad luck a może zupełnie inny czynnik.

Nie wiem jak dla was, ale mnie odrzuca od Ocena driven life. Czuje do tego niechęć, takie wewnętrzne odczucie, które powoduje ciarki na całym ciele. I wiem, że będę robił wszystko by taką osobą nie być dla córki i syna. Moje dzieci, powodują to, że jestem lepszym człowiekiem :) więc to co ja mogę zrobić dla nich, to pomóc im stać się lepszymi ode mnie. Wytykając im oceny i porównując do innych, tego nie osiągnę.

A wy znacie takich rodziców? Może sami mieliście takich? Czy obserwujecie problemy o których wspomniałem? Ja sam nie miałem aż tak dobrze, i czasami oceny u mnie były ważniejsze niż sam proces ich pozyskiwania. I obserwowałem u siebie proces, uczenia się jak nie poddawać się – ale to już głównie dzięki sportowi. Więc jestem ciekaw czy macie podobne opinie, odczucia? śmiało, zapraszam do komentowania.

18 KOMENTARZE

  1. Wiesz to jest czasami kwestia pochodzenia. Zaraz będę oskarżony o dyskryminację, ale mówi się trudno.
    Najlepiej widać to na przykładzie mojej żony i jej kuzynów. Oni zawsze mieli same 5, aż do studiów. A moja żona w warszawskich szkołach już nie. Zresztą co tu dużo mówić u mnie było podobnie.
    Nagle wszystko na studiach się zmieniło, bo i ona i ja i inni podobni przyzwyczajeni do wachlarza ocen, spokojnie mogliśmy zdobyć wiedzę. Bez przejmowania się ocenami.
    Ale powiem szczerze. Wytłumaczenie własnym dzieciom że ocena jest tylko dla nich. I czasem gorsza to żaden problem, jest naprawdę ciężkie.

    • Piotrek, nie rozumiem bo opcje są dwie:
      1. Warszawscy nauczyciele dyskryminuja dzieci z “prowincji”
      2. Warszawskie szkoły maja wyższy poziom

      Czy jeszcze inaczej to rozumieć?

      • Uczysz się uczysz same piątki masz, a ktoś leci na trójach. Porównać tak naprawdę się nie da do momentu postawienia tych osób obok siebie
        Czyli raczej kwestia tego że ocena ocenie nie równa :D
        A rodzice którzy zawsze piątki mieli bo chodzili do słabych szkół, mogą bez sensu wymagać tego od dzieci.

        p.s. Niestety w większości szkoły w dużych miastach mają wyższy poziom. Oczywiście jest wiele wyjątków, ale są to niestety wyjątki.

      • z życia wzięte. ja dostawałem 5 z klasówki z matmy, znajomy co ode mnie przepisywał, 3, a znajomy co od niego przepisywał 4 :) to tylko wskazuje jak bardzo ocena jest miarodajna :)

    • właśnie boję się tej presji społeczeństwa. już ona jest silna a jak się jeszcze doda statusy społecznościowe i liczbę “like” to będzie to bardzo ciężkie do przeskoczenia. ale możliwe.

  2. Problemem nie jest ocena, a sposób oceniania przez nauczycieli. Najstarsza moja córka jest w 6 klasie i za nic nie chciała nauczyć się tabliczki mnożenia. Ja mówiłem jej, że dostanie 1 i wtedy żadne argumenty o zbędności tabliczki się nie przydadzą tylko trzeba poprawić by zdać. Przez 2 miesiące do zebrania z rodzicami wałkowałem z nią ten temat. Na zebranie wychowawca “postraszył” mnie, że dziecko dostanie 1 bo ciągle nie potrafi tabliczki mnożenia…
    No to jej mówię zamiast straszyć mnie, niech jej tą jedynkę postawi, bo ja od 2 miesięcy na nią czekam. Później w rozmowie w 4 oczy powiedziała mi, ze bała się wystawić negatywną ocenę bo nie wiedziała jak na to zareaguję, no ręce opadają.
    Smutny wniosek jest taki, że ocena nie jest oceną wiedzy, a obarczona strachem przed rodzicami.
    Kwintesencje oddaje ten mem: http://demotywatory.pl/uploads/201312/1388163696_khq1yh_600.jpg
    Dlatego dla mnie oceny nie są miarodajnym wskaźnikiem wiedzy ucznia.

    • prawda, nie są miarodajnym wskaźnikiem, ale też nie wiem czy są dobrym elementem zastraszającym i społecznym. Co potem wyrabia niepotrzebne nawyki IMO.

      • To nie chodzi o zastraszenie, chciałem jej tylko pokazać, że poniesie konsekwencje tego, że się nie nauczy. Okazuje się jednak, że dostanie 1 jest sztuką ;)
        Ja wychodzę z założenia, że dziecko jest człowiekiem i trzeba z nim rozmawiać na argumenty. Moja starsza akurat, chce być grafikiem, więc serio przedstawiam jej szanse kształcenia się w liceum plastycznym. Pokazuje jej, że dostanie się do niego to kwestia doskonalenia/wyrobienia warsztatu. W dobie nowej reformy ma 2 lata do końca podstawówki, więc pokazałem jej jak można to zaplanować:
        1. wykorzystać internet do sprawdzenia kryteriów rekrutacji (dla 11 latka to szok)
        2. Znalezienie zajęć plastycznych (żeby w 7 klasie się przekonać, czy to faktycznie odpowiada)
        3. W 8 klasie kurs przygotowawczy do egzaminu do szkoły

        Dla mnie jest partnerem w rozmowie, wie, że może się wycofać jak zmieni zdanie, z mojej strony nie ma spinki, bo to ona decyduje, ale jako starszy zwracam uwagę na to jak to rozplanować i spieram w osiąganiu celu. Daje się moim dzieciakom rozwijać jak chcą, stopnie nie są dla mnie czymś co spędzają sen z powiek ;)

  3. Zobaczymy czy to się zmieni – ja narazie jestem na etapie 2 klasy i pytanie jakie do nich mam to “co dzisiaj fajnego sie wydarzyło w szkole”.
    Z drugiej strony – to problem tez systemu nauczania ktory tworzy atmosfere ocen – +, literki od A do D … to wszystko jest od 1 klasy a dzieciaki w tym czasie mocno na to patrza.

    Podejscie rodzicow jakie opisales to porazka straszna. Ja tak nigdy nie mialem wiec moze dlatego wydaje mi sie to bardzo kiepskie.

    • i tak trzymaj :) ja też codziennie się pytam podobnie – ale w przedzszkolu: co dziś fajnego robiłaś i co fajnego się wydarzyło w trakcie całego dnia. Czasami jest nawet jakaś dyskusja… szkoda, że tylko nie rozumiem co ona mówi :)

  4. Z moich doświadczeń wynika, że wielu rodziców patrzy na oceny, w tym moi. Zdarzało się, że dostawałem 5 i było podejrzenie, że może było zbyt łatwo. Natomiast kiedy dostawałem 1 i akurat ( bo czasami się zdarzało ) była masa 1 to słyszałem, że inne dzieci ich nie interesują. Koledzy z klasy miewali podobnie. Jeśli chodzi o oceny to byłem średnio kiepskim uczniem i ciągle miałem uczucie niespełnienia oczekiwań rodziców co było dla mnie ważne. Dodatkowo przedstawiali obraz, że inny kierunek niż studia jest porażką i jeśli zostanę hydraulikiem to kupią mi na początek narzędzia, a następnie przestaną mi pomagać.
    Co do własnych dzieci wydaje mi się, że będę podchodził do sprawy nieco inaczej. Trudno powiedzieć jak wyjdzie w praniu, ale chciałbym, żeby znaleźli sobie branżę, która im się podoba i w niej starali się dobić do czuba w niej najlepszych. Niesie to za sobą znów okazje do nacisków, szczególnie, że jak byłem młody\mały nie miałem za wielu zainteresowań poza sportem i graniem na komputerze. Dopiero później, gdzieś w okolicach liceum padło na informatykę.

    • Miałem podobnie ze Swoimi rodzicami. Jak chodziłem do liceum (odnoszę się do: “inny kierunek niż studia jest porażką”) to o technikach i zawodówkach miałem obraz jakby to były szkoły dla młodzieży, która się nie chce uczyć, a liceum jest dla tych lepszych.

    • true, nie powinno się narzucać, ale imo powinno się zachęcać do dalszego kształtowania się. a co do zainteresowań, na wszystko jest czas i miejsce :)

  5. Moja starsza córka jest teraz w 4 klasie podstawówki. Ma dysleksję i dysgrafię. Na badania została skierowana przez szkołę. Nie lubi czytać, pisze strasznie, za to ma smykałkę (talent to jeszcze za duże słowo) do rzeczy plastycznych i ciut do sportu. Spodziewałem się jakiejś masakry ocenowej, a że jest bardzo wrażliwa na wszelakie oceny (bardziej to, jak jest odbierana przez innych) to przed rozpoczęciem roku szkolnego zawarliśmy umowę: Starałaś się, ale nie wyszło – nic nie szkodzi. Nie starasz się, będzie źle (zawsze mamy problem ze zdefiniowaniem tego ‘źle’. Jak była młodsza działało: ‘Bo Ci czarne spodnie kupię!’, teraz trudniej. Z marchewką zawsze łatwiej niż z kijem).
    Uczę swoje dzieci, że ważne jest to, żeby się starać, efekt nie zawsze jest najważniejszy, bo 1 > 0 :)
    Dzisiaj jestem mega zaskoczony. Chciałbym mieć takie oceny, a byłem dobrym uczniem.
    Wydaje mi się, że udało się nam wspólnie wypracować u niej pewien codzienny nawyk dotknięcia czegokolwiek ze szkolnych spraw.
    Zauważyłem również, że dostawanie dobrych ocen dopinguje ją do nauki i cieszy to ją – i to jest to: doszła do tego sama.
    Młodsza jest w I klasie i bawi się świetnie. Póki co uważa, że nic lepszego nie mogło jej spotkać :)
    Oczywiście pilnujemy odrabiania prac domowych, bo dziewczyny często “nie mają na to czasu”, albo po prostu nie pamiętają.

  6. A to ja jestem takim rodzicem ocenowym trochę. Ale może to wynika z tego, że ja z prowincji jestem i u nas się uczciwie ocenia ludzi. Kwestia też tego, że interesujemy się szkołą do której dziecko nasze chodzi. Ja znam nauczycielkę mojego syna (1 – klasa) i wiem, że jak jest 5 to było dobrze, jak 4 to raczej kiepsko (brak skupienia i niechęć u dziecka), jak 6 to oznacza, że zapracowaliśmy na to. Generalnie w klasach 1-3 stawia się te 3 oceny, więc jak dziecko ma 4 to czegoś nie dopracowało… I teraz nawet nie ta 4, a właśnie nie dopracowanie i powód tego, że ocena jest słabsza jest dla mnie interesujący.
    Z innej strony nawet nie zdobywanie ocen, a właśnie ta nauka jest u nas wspólna. Zaraz po pracy sprawdzamy razem lekcje i pracujemy nad tym by szlaczki były dopracowane w detalach :) Potem sporo czytamy i piszemy jeszcze dodatkowo. Po to by potem móc się wspólnie bawić i grać w gierki :) Tak naprawdę proces nauki przebiega w domu, a w szkole jest proces weryfikacji i oceny. Nie jestem pewien czy to dobrze, ale jak na razie jestem zadowolony :)

  7. Niestety, większość rodziców “porównuje”. Część nauczycieli też. Nauczyłem się nie porównywać dzieci na żadnym polu i pilnować się, żeby tego nie robić, gdy dowiedziałem się i zobaczyłem, że to rodzi konflikty między nimi. Chcę, żeby były coraz lepsze, “ścigały” się same ze sobą, nie z innymi.

  8. A ja nauczyłem swoje dzieci, że oceny po to są od 1 do 6 żeby można było dostać każdą :)
    No i teraz mam co chciałem:
    -Jak tam sprawdzian?
    -Dostałem 1. Ale wiesz tato, ocena to nie wszystko. To tylko cyfra.
    :)
    Więc uważajcie, czego uczycie. Te małe istoty są bardzo inteligentne a ludzie z natury są leniwi :)

Comments are closed.