W sporcie jest to bardzo popularne wizualizowanie sobie. Siebie wykonującego jakiś ruch, siebie kończącego ciężki bieg, siebie któremu się udało wykonać jakiś ruch, siebie szybko startującego, siebie odbierającego bardzo ciężkie zagranie w tenisie itp. Im lepiej to zobrazujemy, im więcej w tą wizualizację włożymy pracy tym lepiej.

Wizualizacja taka ma kilkanaście celów, jednym z nich, a zaraz też najważniejszym, jest przygotowanie nas na to co ma zajść. Do tego sama wizualizacji, mimo, że bardzo często stosowana w sporcie, świetnie sprawdza się w życiu codziennym.

Wróćmy jednak do podstaw. Nie chodzi o to by wyobrazić sobie, siebie przebiegającego przez metę. To można zrobić w pół sekundy. Chodzi o to by nasza wizualizacja oddziaływała na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, musimy to zobaczyć, to przeważnie jest proste. Możemy do tego dodać szczegóły tego jak wtedy wyglądamy, jaki mamy wyraz twarzy, jaka jest pogoda itp. jednak kto dalej jest wszystko obraz. Po drugie do obrazu dodajmy odczucia, dotyk (kinestetyczność). Co czujemy jak przebiegamy przez metę? Jak mocno słońce świeci? Jak to uczucie trzymać rakietę w ręce, czuć jej ciężar? Śmiejemy się? Czy jesteśmy zmęczeni? Coś nas boli? Po trzecie jak już mamy obraz i nasze odczucia, dodajmy do tego to co słyszymy, czy szumią drzewa? Czy ktoś wiwatuje? Jakaś muzyka leci z głośników? Dopiero to jest dobrą wizualizacją, wizualizacją niosącą więcej niż jeden bodziec. Teraz mając taką wizualizację, pora ją powtarzać i powtarzać i powtarzać, aż już samo pomyślenie/zobaczenie mety spowoduje i wywoła u nas wszystkie te emocji i doznania które powtarzamy w naszej wizualizacji. Dopiero w tym momencie nasza wizualizacja jest skończona.

Oczywiście, czasami wystarczy jeden bodziec, ale… no właśnie, skoro możemy to lepiej dodać dodatkowe :) Ta technika, jest stosowana nie tylko w sporcie, ale także w leczeniu pacjentów, jak i przez psychologów czy też w biznesie i w życiu prywatnym. To co nam daje wizualizacja to przystosowanie nas, naszego ciała, naszego mózgu do sytuacji w której jeszcze się nie znaleźliśmy, ale dzięki wizualizacji będziemy wiedzieć jak się w niej zachować. Nasze działo i mózg zadziała jakby to było coś co już zna. Zamiast rozterek i możliwości poddania się tuż przed metą, mózg i ciało powie: byłem tutaj, nie ma się czego bać, działaj.

Mamy bardzo ważną negocjacje przed nami? Nie tylko trenujmy jej mówienie na głos, ale także z wizualizujmy ją sobie.

Idziemy na interview techniczne. Proszę bardzo, wizualizujemy siebie. Poczujemy się wtedy dużo bardziej pewni siebie.

Chcemy przebiec maraton po raz pierwszy? Wizualizujmy momenty biegu i dobiegnięcie do mety.

Banalna w założeniach, dostępna dla wszystkich metoda, która jednak tak często nie jest stosowana jakby się wydawało.

Kto z was stosuje wizualizację?

PS. Wizualizacja nie jest wymówką do nie robienia! :) bez robienia wizualizacja do niczego nam się nie przyda gdyż nigdy nie dojdziemy w to miejsce :)

 

2 KOMENTARZE

  1. Jestem w trakcie trzydziestodniowego “kursu” wizualizacji w swoim Headspace. To jedna z tych technik, które pozwalają megapozytywnie naładować się energią, niezleżnie od tego czy startujemy z punktu “i tak jest już dobrze” (potęga), czy z jakiegoś “doła” (powrót do naturalnego balansu). Stały element medytacji, o której pisałem w zeszłym tygodniu – http://siadlak.com/medytacja/

Comments are closed.