Kolejny tydzień i kolejne wyrażenie ze światka social-networks – Growth Hacking. Chodzi w nim o to by tanim kosztem zyskać jak największa liczbę ludzi śledzących daną osobę/produkt. Z koncentracją na utrzymanie tej osoby a nie tylko na zebraniu jak największej liczby i następnie ich utrata.

Oczywiście, niektórzy wykorzystują to krótkowzrocznie i robią ten hacking tylko po to by chwilowo zyskać momentum. Następnie nie dbają o to by ludzi utrzymać, dalej ich zaciekawić.

I jak każde wyrażenie ma ono wiele znaczeń jak i punktów widzenia. Jedni nazywają to nowym narzędziem marketingu. Inni piszą, że to nie marketing, ale osobny byt w którym ludzie bez budżetu promują swoją osobę/blog/produkt. Jeszcze inni uważają to za kompletne zło i robienia wszystkiego dla statystyk. A jeszcze inni, że to połączenie braku funduszy i marketingu. Albo w ogóle połączenie głowy technicznej, z głową miękką, zrozumienie i przeanalizowanie jak coś działa i powtarzanie działającego schematu.. Co osoba, co blog post to są różne definicje.

Szczerze mówiąc, za każdym razem kiedy ktoś używał przy mnie słowa Growth Hacking to zawsze używał go w w negatywnych kontekstów. Tak jakby pluł tym słowem. Mh… tylko czy aby to nie jest tak, że każdy z nas kto pisze i bloguje, nie chciałby mieć większego udziału w sieci? Mieć więcej osób na twitter/fb/insta/snap/etc. Przecież nie piszemy dla siebie (no chyba, jest kilka wyjątków), głównie piszemy dla kogoś. Więc teksty, są tak nastawione by ludzie je czytali. Są tak napisane by były one sharowane. No to mhh czy to nie jest oczekiwanie wzrostu? Czy to nie jest tak, że modyfikujemy styl pisania komunikowania się by dotrzeć do określonej grupy ludzi (analizujemy co działa a co nie i nie powtarzamy lub staramy się nie powtarzać błędów)? Ok może nie chcemy tego wzrostu osiągnąć 1 miesiąc tylko w 12 miesięcy. Trochę wolniej… prawda. Ale znów każdy z nas wykonuje po cichu growth hacking. A jak ktoś powie, że w statsy nie patrzy to nie uwierzę. Niech powie mi to z ręka na sercu itp. Itd. Każdy z nas patrzy, obserwuje i uczy się.

Są jednak tacy którzy to robią obrzydliwie tak, że aż się słabo robi. To się podobno sprzedaje, prawda, sprzedaje, na 10 osób nazywających to obrzydliwym czymś znajdzie się 30 z językiem na wierzchu. Każdy ma swój próg akceptacji pewnych społecznych zachowań/działań :)

Są też nachalne akcje które nie są nachalne. Są zrobione mądrze przez co nie odczuwa się tego tak, że ktoś wciska nam coś. A raczej my dajemy dajemy się w to wciągnąć. To moim zdaniem jest dobry growth hacking – kiedy połączy się prędkość pozyskiwania ludzi z rozsądnym i mądrym programem dominacji na social media.

Jaki morał z tego? Mieć we wszystkim umiar i robić to z głową.