Dziś słowo które jest kojarzone ze świętami Bożego Narodzenia, jednak nie tyczy ono tych świąt. Hygge, słowo pochodzenia norweskiego (lub duńskiego, zależy od źródeł na jakie natrafiłem) oznaczające dobrostan. Duńczycy zaadaptowali to słowo i stworzyli wokół tego filozofię szczęścia, która idealnie wpasowuje się w to co staram się przekazywać na tym blogu opierając wpisy na swoich własnych doświadczeniach i przemyśleniach.
Hygge mówi o stanie świadomości – poczucie ciepła, komfortu, dobra. Hygge to zarówno miły wieczór z rodziną, jak i dobra kawa z rana, jak i miły wieczór z przyjaciółmi. To jest to co doświadczamy i to w jakim stanie to doświadczamy. Jeżeli jesteśmy zmartwieni, wkurzeni, mamy komuś coś za złe, to nie osiągniemy hygge. Dlatego ważne jest pozbycie się zwątpień, nie ocenianie innych, docenianie tego co się ma, nie rozpamiętywania tego co złe lub zaszłe i bycie sobą.
Hygge nie jest czymś co się planuje, co się tworzy. Nie jest koncepcją stworzoną dla lansowania się czy też marketingu. Jest to stan, który umożliwia czerpanie przyjemności z małych rzeczy, w świecie który jest szary, zimny i ponury. Jest to ta chwila intymności i ciepła na sercu, moment w którym nie pamiętamy o naszych zmartwieniach. Chwila w której czerpiemy radość z życia.
A to co dobre, trzeba szerzyć. Możemy to wprowadzać w różne aspekty naszego życia w tym także w pracę. W niektórych aspektach przyjdzie nam to łatwiej niż w innych. Jednak praca by umożliwić hygge w innych miejscach, może dawać więcej korzyści niż przypuszczamy. Szczęśliwsi ludzie, lepsi ludzie, lepsze życie. Moim hygge w pracy jest kawa, dobra, smaczna, w ciszy i spokoju. W miejscu gdzie chcę siedzieć i się w nim dobrze czuje. Jestem wstanie wtedy się odciąć od tego co mnie przytłacza i docenić chwilę. Tę chwilę. Dodatkowo staram się by mój blog był dla was hygge, miejscem ciepłym, miłym przytulnym. Gdzie wspólnie dzielimy się naszą zdobytą wiedzą i doświadczeniami. Nie jest to proste, ale warte każdej godziny włożonej w to by takie miejsca dla was stworzyć.
Dzięki, nauczyłem się nowego słowa. Mam jednak wrażenie, że to hygee jest po prostu pewną “akutalnie popularną” wersją dobrostanu, który przecież każdy powinien definiować wg własnych standardów.
Co do źródłosłowu i tego czy jest to marketing czy nie, Polityka nie do końca się z Tobą zgadza ( http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/ludzieistyle/1688434,1,moda-na-hygge-dlaczego-swiat-jest-tak-zafascynowany-dania.read ), ale ja będę trzymał się Twojej wersji.
Hight five!
Ludwik
aa no i tutaj trafiłeś sedno, dla każdego dobrostan jest czymś innym. ale tu też chodzi o to by się nim dzielić. czyli skoro dla Ciebie dobrostanem jest kawa i książka, to możesz stworzyć miejsce w którym każdy będzie mógł taki dobrostan osiągnąć.
a co do marketigu :) jakby o tym nie pisali to bym o tym nie usłyszał. z drugiej strony nikt mi tego nie wciskał. a jak idea jest fajna to się fajnie też rozprzestrzenia. Dla mnie hygge to nie jest coś co zostało wymyślone dla pieniędzy. To nie jest sztuczna panienka, której tatuś/chłopak zrobił dodatkowe płuca by na insta doszło do obserwowanych kolejne 200k ludzi. Tak jak my reklamujemy Polkę oscypkiem, tak oni reklamują siebie hygge. a to nie zmienia faktu, że coś w tym hygge musi być:
https://en.wikipedia.org/wiki/World_Happiness_Report
:) zółwik! :)
Comments are closed.